Start był o godz. 2:00 u podnóża Łysej Góry w Sopocie. Przez pierwsze 30 km trasa wiodło przez Trójmiejski Park Krajobrazowy. Był to bardzo wymagający odcinek. Sporo biegam po naszych lasach i lubię bieganie po górkach, ale ta trasa to była jakaś mieszanka wszystkich najtrudniejszych tras, które znam. Samo przespacerowanie się nią gwarantowało spore zmęczenie. W pierwszym punkcie odżywczym na 28 km melduję się, jako 6-ty zawodnik. Jest dobrze, ale kilka kilometrów pojawiły się pierwsze kłopoty. Do kolejnego punktu na 51 kilometrze wiodła trudna technicznie ścieżka przez jar Raduni i dalej prosta droga do Skrzeszewa. Najpierw zgubiłem trasę. Delikatnie, bo miałem do nadrobienia tylko 2 km. Takie zdarzenia są wkalkulowane w tego typu biegi. Spadłem z szóstego na ósme miejsce i biegnę dalej. Do Skrzeszewa docieram, jako 8-my zawodnik. Tam pojawiły się kolejne problemy. Czułem się źle. Moja niedyspozycja jelitowo-żołądkowa zaczęła mi bardziej przeszkadzać. Kolega doradził mi jeść słone krakersy i pic dużo PEPSI. Faktycznie – pomogło.
Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości: Runsofun, Bałtyk Fabryka Czekolady, Poradnik Biegacza.
Potrzebowałem więcej czasu niż zawodnicy, z którymi biegłem. Przebrałem buty, koszulkę, chwilkę musiałem się uspokoić, skorzystać z WC. Na tym punkcie straciłem 20 min i cztery pozycje, wybiegam, jako 12-ty zawodnik. Dużo straciłem, ale poczułem się dużo lepiej. Czuję, że mogę biec, dobrze! Kolejny punkt odżywczy czekał mnie na 70 km w Kartuzach. Po drodze jest jedno spore podejście i odcinek 3 km przez gęsty las. Poza tym w miarę płasko. W końcu mogę wyrównać tempo biegu. Do Kartuz docieram o 10:20 wciąż jako 12-ty zawodnik. Tam czekają na mnie kibice – żona z córeczką. Jest dobrze, czuję się zdecydowanie lepiej niż 20 km wcześniej. Kolejny punkt odżywczy to Brodnica na 87 km. Po drodze piękne krajobrazy Szwajcarii Kaszubskiej. Biegnie mi się dobrze, trasa płaska, w większości drogi szutrowe. I mimo że biegnę wolno, to na tym odcinku nie jestem przez nikogo wyprzedzony. W Brodnicy melduję się, jako 12-ty ale wybiegam już jako 13-ty zawodnik. Od tego miejsca jeszcze tylko 13 kilometrów. Tylko, ale po drodze szczyt Wieżyca 328 m.n.p.m. To było zdecydowanie najdłuższe 13 kilometrów w moim życiu. O ile na prostych i z górki mogę biec, o tyle pod górę muszę przechodzić do marszu. Nogi zdecydowanie odmawiają posłuszeństwa. A że górek było sporo, więc i marszo-biegu było sporo. Tempo mocno spadło i kilku zawodników mnie wyprzedziło. Ostatecznie kończę na 18-ym miejscu z czasem 12:31:46s.
Podsumowując powiem, że jestem zadowolony, ale pozostał lekki niedosyt. Myślę, że to nie koniec mojej przygody z biegami ultra.”
Gratulacje i wielki szacun 🙂